Napisane przez: annajamaica | 10 sierpnia, 2013

Karaibski Festiwal w Leyton

Niewielu zostało mężowi kolegów na Jamajce. Wyemigrowali. Destynacja? Zwyczajowo: Stany, Kanada i Anglia, a w jednym przypadku nawet Italia. Łatwo odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego taki exodus. Jamajka to wyspa, czyli mała ekonomia, ograniczone możliwości żeby nie powiedzieć wręcz brak perspektyw. Mimo łatwej odpowiedzi, to właściwie temat na osobny artykuł.

Ja o tej migracji nieprzypadkowo, choć całkiem przypadkowo doszło do pewnego spotkania, potwierdzającego jedynie starą prawdę o tym ‚jaki ten świat mały’. Mąż spotkał na ulicy, w wielomilionowym mieście, swojego kolegę ze studiów! Musiała minąć dekada, o ile nie więcej, by spotkali się po drugiej stronie Oceanu. I od tegoż to kolegi dowiedzieliśmy się o festiwalu karaibskim w Leyton, szumnie określanym mianem Karnawału.

 O karnawale w Kingston pisałam dwukrotnie (tu i tu). Przypomnę jedynie, iż karnawał w Kingston nie jest imprezą autochtoniczną, tylko trynidadzkim przeszczepem, noszącym wszelkie znamiona imprezy, która pomyślnie się przyjęła. Odkąd zamieszkaliśmy w Kingston karnawał niejako przychodził do nas, czy tego chcieliśmy czy nie. W przeddzień ulicznego kolorowego roznegliżowanego przemarszu miał miejsce przemarsz trochę innego sortu. W sobotę, mniej więcej około godziny 5 nad ranem budynek naszego kompleksu mieszkaniowego zaczynał drżeć w posadach, do tego dochodził nieskoordynowany chór samochodowych alarmów. To przylegającą do kompleksu szosą, przy akompaniamencie rytmów calypso dobywających się z ogromnych przenośnych głośników, szli karnawałowi imprezowicze odziani najczęściej w koszulki i spodnie/spodenki wymazani farbą. Ta karnawałowa impreza z farbą nosi nazwę jouvert. A skąd, dlaczego, po co taki farbowany zwyczaj nie mam pojęcia i nikt nie umiał mi na to pytanie odpowiedzieć. Jedyną informację jaką uzyskałam, było stwierdzenie męża, że to trynidadzki zwyczaj. On, jako student, spędził na Trynidadzie bodajże trzy lata. Wyciągnęłam z niego zdawkowe informacje na temat tamtejszego karnawału. Potwierdził tylko, że ten kingstoński w porównaniu z trynidadzkim to śmieszna namiastka, ale nie wdawał się w szczegóły, bo jak się wyraził takie imprezy to nie w jego stylu.

Wracając do festiwalu w Leyton. Wyznaczonymi ulicami odbył się przemarsz przybranych w pióra kostiumowiczów, a więc – karnawał.

W lokalnej gazetce ukazał się nawet artykuł, bo podobno frekwencja była bardzo wysoka.

Leyton Carnival Route

gazetka

Pochodu nie zobaczyłam, bo przewidziany on został na godzinę 13:00 a my na miejsce dotarliśmy ok. godziny 15. Impreza zlokalizowana była na polu do krykieta. W mini muszli koncertowej smęcili wątpliwej klasy wykonawcy karaibskich rytmów. Między występami panowała cisza. Na Jamajce dudniłaby w takich wypadkach muzyka z głośników bądź nadawałby wynajęty na okazję jakiś didżej.

leyton1

Było całkiem przyjemnie, pogoda iście karaibska- gorąco i słonecznie, choć muszę przyznać, że to brytyjskie słońce odbija się od mojej skóry. Mogę godzinami wystawiać się do słońca i nic. Na Jamajce wystarczyło mi 10 minut jazdy samochodem do supermarketu by skóra, przez szybę, się zaczerwieniła.

leyton2

Swojskości festiwalowi dodawały liczne stragany z jamajskim jedzeniem, nozdrza mile łaskotał zapach grilowanego mięsa. W długich kolejkach po jedzenie grzecznie stał kolorowy, wielorasowy tłumek. Gdzieniegdzie przewinął się policyjny patrol. … No prawie jak na Jamajce….prawie…. brakowało tylko nieodzownego na Jamajce zapaszku, nawet pomimo faktu iż takie festiwale to impreza rodzinna (toteż na polu krykietowym w Leyton nie zabrakło atrakcji dla najmłodszych), w jamajskim festiwalowym powietrzu unosi się mdławy zapach marihuany…heh Nic z tych rzeczy w Leyton. O, przepraszam, w powietrzu unosił się irytujący zapach dymu papierosowego.

leyton3

I jeszcze jedna różnica.

Wspomniałam jak to wszyscy grzecznie stali w kolejce. Żadnego przepychania, wcinania się, żadnych klątw i kłótni.

My, stojąc w kolejce, zdecydowaliśmy co zamówimy. Ja- wieprzowinę, mąż- kurczaka. Gdy odstaliśmy swoje i od lady dzieliły nas dwie osoby, rzut oka na gril wystarczył do zmiany menu. Kurczak się skończył. A za nami w ogonku jeszcze tyle ludzi. W pięć minut nowe rzucone na gril toto się nie uwędzi. Wieprzowina nadal dostępna, więc wzięłam, mąż poprosił o koźlęcinę. Skomentowaliśmy, zgodnie zszokowani brakiem reakcji kolejkowiczów, że na Jamajce rozpętałoby się w takiej sytuacji piekło. Coś w stylu…’co?!! tyle się nastałem a ty mi tu teraz mówisz, że kurczak się skończył?!..&*%%#+@!*&#

O różnicy w zachowaniu już nieraz słyszałam, będąc na Jamajce, że ci sami ludzie na Jamajce wykazują się brakiem dyscypliny, jeżdżą jak wariaci itd.itp a w Anglii są wzorem cnót obywatelskich.

A propos koźlęciny, rzecz zabawna. Na Jamajce bardzo często na koźlęcinę mówi się ‚mutton’, czyli baranina/jagnięcina. Zamawiasz ‚mutton’, dostajesz goat. W Anglii, w tych kilku jamajskich lokalach w jakich byłam oczywiście w menu jest koźlęcina, a jakże. Zamawiasz ‚curry goat’, dostajesz prawdziwą baraninę. 🙂

leyton4

Moja lejtońska wieprzowina była całkiem całkiem, mimo tego że wyglądała tak sobie, lekko przysmolona. Chef nie żałował ostrej papryczki gdy marynował mięso. Wyszczypało mi pysk że hej, za przeproszeniem.

Kolejny karnawał przed nami, ten słynny w Notting Hill. Oczywiście kolega męża nie omieszkał nam o nim przypomnieć i udzielił kilka rad. Wybieramy się.


Odpowiedzi

  1. chcialam jechac do londynu na notting hill ale trafilam do szpitala, za rok… bawcie sie dobrze!!!


Dodaj komentarz

Kategorie