Napisane przez: annajamaica | 17 października, 2012

KINO

Kino to jedna z najpopularniejszych form rozrywki i spędzenia wolnego czasu na Jamajce. Wydaje się, iż nawet kryzys oraz liczenie się z każdym groszem tego faktu nie zmieniły. Ludzie nadal tłumnie walą do kinowych kas.

Do kina wybrać się można w następujących miejscowościach: Kingston, Montego Bay, Ocho Rios, Mandeville.
W stolicy znajdują się dwa kina, Carib 5 ( cyfra 5 odpowiada ilości ekranów) na Cross Roads i Palace Cineplex ( z dwoma ekranami) w Sovereign Centre.
http://palaceamusement.com

Sovereign Centre

Kin było więcej, ale nie wytrzymały one próby czasu i stopniowo umierały wypierane przez rynek dvd i telewizję kablową. Dawniej, istniały nawet małe kina pod gołym niebem, a także tzw. ‘drive in’.

Jeśli ktoś lubi wyprawy z dreszczykiem, proponuję udać się do Carib 5 na seans wieczorny (  o godz. 20:30).
Jazda, miejscami pustawymi i słabo oświetlonymi ulicami, podniesie ciśnienie i odpowiednio nastroi na dwie godziny projekcji, jeśli jedzie się na film akcji.

Jednak sama okolica kina jest, prawie zawsze, dosyć hałaśliwa i ruchliwa za sprawą chaotycznie poruszających się pojazdów i pieszych. Zbliżając się do budynku oczom ukazują się zasieki. To ogrodzenia parkingów. Strzegą ich specjalnie wynajęci ochroniarze . Crossroads, gdzie znajduje się Carib 5, to przedmurze Downtown. Szefostwo kina musi zadbać o bezpieczeństwo swoich klientów. Na czas seansu bramy parkingu są zamykane.
Do Carib5 wchodzi się, wiadomo, od frontu; można też tylnym wejściem gdzie również znajdują się kasy.

Drzwi zostają otwarte przez biletera, który szybkim spojrzeniem lustruje bilet, przedziera go i wskazuje drogę do właściwego pomieszczenia multiplexu, gdzie wyświetlany będzie ‘nasz’ film. We foyer znajduje się główne źródło dochodu filmowego przybytku, stoiska z piekielnie drogim kinowym jedzeniem – hotdogami, nachos, popcornem, słodyczami i napojami.

Z torbą popcornu, albo bez, kierujemy się do właściwego pomieszczenia. Gdy do kina dotrzemy punktualnie, skazani jesteśmy na oglądanie reklam, filmików pouczających na przykład o tym, żeby się przebadać na HIV albo żeby nie śmiecić nie hałasować nie używać telefonów a płaczące dziecko wyprowadzić z sali, by nie przeszkadzać innym w oglądaniu. A tak, bo zdarza się w trakcie seansu usłyszeć na sali kwilące niemowlę.
Jeśli chce się uniknąć tego rytuału lepiej wejść na salę pół godziny później aniżeli przewiduje rozkład.

Zanim zaczną się pokazy reklam i trailerów poprzedzające projekcję, publiczność wstaje z krzeseł, bo rozbrzmiewa hymn Jamajki.

Mazurek Dąbrowskiego nie wywołuje u mnie kołatania serca, za to jamajski hymn mnie wzrusza. Nie wiem w sumie dlaczego. Może to przez refren ‘Jamaica! Jamaica – land we love’; wyraża proste przywiązanie do ziemi i autentyczną dumę z bycia obywatelem tak pięknej wyspy. W Polsce chyba męczy mnie przypominanie, że wszystko jest ‘szablą odebrane’ (wieczne grzebanie się w tragicznej historii).

Nareszcie zaczyna się film. Gdy jest to film akcji, sala jest pełna do ostatniego miejsca siedzącego. Jamajczycy uwielbiają filmy tego gatunku. Być może powodowane jest to wysoką przestępczością i ogólnie wysokim poziomem agresji w społeczeństwie? Może, nie jestem pewna. W każdym razie przekonałam się na własnej skórze, a właściwie karku, że tak faktycznie jest, że Jamajczycy cenią sobie dawkę adrenaliny spływającą z dużego ekranu.
Tydzień temu wybrałam się na Taken 2 (taki sobie) i z mężem zamiast o 17, bo wybraliśmy wczesny niedzielny seans, wjechaliśmy na parking o 17:30 -żeby uniknąć reklam itd. Błąd. Kilka minut później przy kasie a nie dostalibyśmy w ogóle biletów. Trafiły nam się jedne z ostatnich miejsc, w pierwszym rzędzie! Głowę musiałam zadzierać z lewostronnym przechyłem. Tak siedząc, zadawałam sobie retoryczne pytanie: ‘po co ja brałam okulary’?

Film sobie leci. Jeden wybuch, drugi, mordobicie, ucieczka – pościg. Sala aż huczy od komentarzy, okrzyków typu: ‘what a show lie’, ‘what a wicked man’ i gromkich śmiechów w reakcji na komizm sytuacyjny.
Mniej więcej w połowie filmu, czyli gdy w najlepsze wciągniemy się w wątki, zapala się światło, ekran zasłania kotara. Przerwa na posiłek. Ci, którzy zostają na swoich miejscach pochylają głowy nad telefonami.
Gdy po dwóch godzinach na ekranie pojawiają się napisy końcowe, wszyscy wyskakują z krzeseł i podążają do wyjść. Kierują się do swoich aut. Jadą w ‘ciszę’ i mrok kingstońskiej nocy. Czasem mijają po drodze pracujące dziewczyny. Podążamy i my…

Brakuje mi na Jamajce ambitniejszego kina, kina europejskiego i z innych zakątków świata. Skazani tu jesteśmy w większości na hollywoodzkie gnioty.
Jednak ambasady, przeważnie raz do roku, organizują festivale filmów pochodzących ze swojego kraju. Pod nazwą ‘festival’ kryje sie pokaz filmów, niekoniecznie z danego roku. Ma się różny rozstrzał pod względem roku produkcji i tematyki, po to by przybliżyć kulturę i specyfikę danego kraju.
Pokazy organizują m.in.: Ambasada Niemiec oraz Francji wraz z Alliance Francaise w ramach propagacji kultury frankofońskiej. Niedawno odbył się pokaz filmów koreańskich. W 2010 roku festival filmów latynoamerykańskich zorganizowała Ambasada Kolumbii. Nie orientuję się czy inicjatywa ta jest nadal kontynuowana.
Wydaje mi się, że takie akcje są słabo reklamowane. Często dowiadywałam się o nich przez przypadek albo przez kogoś.

Raz z mężem ‘skraszowaliśmy’ imprezę inaugurującą festiwal filmów francuskich. Było to wiele wiele lat temu, w Sovereign Centre w Kingston. Ja chciałam jedynie jakąś ulotkę nt. festivalu o którym usłyszałam w programie śniadaniowym, a tu kelner do mnie z tacą zakąsek, drugi z lampką szampana. No przecież nie odmówię, jak sami pod nos podsuwają. Ktoś do mnie podszedł, zagadał jakby mnie znał. Musiałam się więc wczuć w rolę. Najwyraźniej pasowałam do grupki osób kłębiących się przy stolikach z ‘finger food’ i wejściu do kina. Sporo w tej grupce było białych. Na szczęście dla siebie miałam na sobie tego dnia spódnicę i bluzkę, a nie jak zwykle dżinsy i koszulkę. Mąż niestety nieco odstawał, bo miał na sobie właśnie dżinsy i koszulkę pt. POLSKA, nadrabiał uśmiechami i manierami. Gdy dopiliśmy szampana stleniliśmy się po angielsku.
A ja kilka dni po tym wybrałam się na jakiś kanadyjski film gdzie mówili po francusku z napisami po angielsku.

Kustoszem awangardy jest Red Bones Blues Cafe na Argyle Rd w Kingston. Jestem na ich liście mailowej, więc co tydzień dostaję kalendarz imprez na nadchodzące dni. Są wieczorki poetyckie, koncert kapeli rockowej albo… pokaz filmów offowych. A wszystko to pod gołym niebem, jak w większości tutejszych lokali. Red Bones ma klimat.


Dodaj komentarz

Kategorie